Oddechem wyrażamy siebie, ale i kontrolujemy siebie. Gdy coś nam zagraża ograniczamy oddech by skontrolować pojawiające się uczucia i słowa, które cisną nam się przez gardło. Kontrola i tłumienie napinają mięśnie oraz blokują oddech. Jeżeli stan lęku i zagrożenia często nam towarzyszy, to nasze mięśnie nie mają szansy się rozładować i rozluźnić.
Czujemy napięte barki, ramiona, plecy, zaciskamy zęby, spinamy pośladki czy zakładamy na twarz maskę wyniosłości, udawanego zobojętnienia, grzecznego, wiecznie uśmiechniętego dziecka, lub marszczymy groźnie czoło i pogardliwie spoglądamy na świat żeby nikt nie pomyślał, że może nas złamać.
I pewnie nikt nas nie złamie, ale też i nie podejdzie do nas w obawie przed zranieniem. Obrony przed czuciem nie są złe, wypracowaliśmy je kiedyś po to, żeby przetrwać.
No właśnie… „kiedyś” i być może warto na chwilkę wyjść z pancerza, rozejrzeć się, pooddychać, poczuć jakie to dla mnie jest i jak tylko wróci uczucie zagrożenia to zawsze możemy wrócić do swojej wewnętrznej strategii obronnej, by po jakimś czasie (oby coraz krótszym) wychodzić ze starych obron. W ten sposób uczymy się samo regulowania układu nerwowego.
Spokojny, lekki oddech reguluje pracę nerwu błędnego, który uspokaja bicie serca i nasz układ nerwowy dostaje informację „jest bezpiecznie”. Uspokaja się umysł, głowa przestaje się chować w barkach, opadają ramiona, kciuki uwalniają się z zaciśniętych palców rąk, prostują się plecy, rozładowuje się zblokowana energia, pojawia się gracja w ruchach i więcej przyjemności w życiu.